Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z jedwabiu, półjedwabiu, wełny, półwełny, bawełny, lnu i wszelakich włókien, jakie są na świecie...
Ciągle tylko była mowa o tasiemkach, guzikach, haftkach, konikach, przypięciach, upięciach, wcięciach i o tym podobnych nadzwyczajnościach, których umysł ludzki, a właściwie męzki umysł, na żaden sposób objąć, ani spamiętać nie może.
Wyprawić pannę do Szczawnicy, to zadanie ciężkie... Trzeba było odbyć niejedną naradę z fryzjerem, wystudjować gruntownie teoryę siedmiu sposobów czesania głowy; trzeba było wbić w twarde mózgownice szewca i rękawicznika to, zupełnie zresztą słuszne przekonanie, że bucik powinien być o cal krótszy i węższy od nóżki, a rękawiczka dużo mniejsza od ręki — no, ale przecież przy trójprzymierzu wymowy naszych pań jakoś to się zacofanym rzemieślnikom wytłumaczyło.
Cięższa sprawa była z sukniami, Ernestynka albowiem, aczkolwiek wykształcona umysłowo, bo ukończyła pensyę z powodzeniem, pod względem fizycznym nie stała jeszcze na tym stopniu rozwoju, który daje prawo do patentu na okazałą piękność.
Natura była dla niej pod pewnymi względami skąpą, gdyż, wyposażywszy ją bogato w kości i w delikatną skórkę, poskąpiła ciała.
Sama pani Marcinowa wyrażała się o swej jedynaczce, że jest to dopiero kanwa, na której przy-