Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kto ją tam weźmie? Dziś młodzież taka głupia...
— No, a Maciuś.
— Ernestynka nie ma jakoś do niego inklinacyi... a zresztą, moja droga — dodała pani Marcinowa szeptem — to biedne dziecko jest zagrożone.
— Kto?
— A moja Ernestynka.
— Ach! przerażasz mnie doprawdy... Chodźże prędzej, opowiedz co jest?
I poczciwa ciotka wyprowadziła panią Marcinową do swojej sypialni i tam usiadły obie na sofie, aby pomówić swobodnie.
— I cóż tej biedaczce grozi?
— Ach moja Klociu jedyna, serce mi pęka, zdaje się, że to suchoty.
— To niepodobna! Z czego wnosisz?
— Uważasz sama, że pomizerniała znacznie.
— Troszeczkę.
— Ale to jeszcze nic. Są gorsze objawy.
— Cóż takiego?
— Od dwóch miesięcy biedne dziecko doznaje szczególnego swędzenia nosa.
— Przecież to nie jest rzecz straszna.
— Jak kiedy, moja Klociu. Ernestynka jest jeszcze bardzo młodziutka, dopiero siedemnasty rok skończyła... niedawno rozwinęło się biedactwo, właściwie