Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dał też, bo dał! Jak zaczęli z kochanym panem Edwardem radzić i mądrować, tak wymądrowali... sześć krów holenderskich!
Pani Teresa o mało nie zemdlała.
— Toż dziewce folwarcznej daje się taki prezent, mówiła, załamując ręce.
— Nie, duszko, Tereniu — tłómaczył pan Edward — dziewce, i to bardzo rzadko, daje się jedną krowę i ma się rozumieć najgorszą, a Klarcia dostała sześć i to holenderskich, doskonałych krówek?
Śliczny dziadzio! Jeżeli wszystkie wnuczki krowami będzie obdarzał, to można powinszować sobie.
Wicuś niewiadomo gdzie się obraca. W kilka miesięcy ściągnął do siebie Józia. Oczywiście, rodzice dobrze wiedzą, co się z synami dzieje, ale pan Piotr milczy, a pani Julia opowiada w wielkim sekrecie wszystkim, a nawet i Gliksmanowi, że obadwaj panicze są w Anglii i prowadzą ogromną fabrykę, pożenią się z córkami lordów i podniosą splendor domu ogromnie wysoko.
Pani Teresa już przestała marzyć o nowym domu, przekonała się bowiem, że przysłowie o kropli wody, która skały przebija, jest fałszem, gdyż nie tylko woda, ale nawet łzy, uporu jej męża przełamać nie mogą.
Godzi się więc biedaczka z losem!