Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dotychczas pewnego nic nie mam i czasu wiele na to nie było.
— Tak, pielęgnowałeś mnie w chorobie. Nie zapomnę ci tego, ale, mój chłopcze, jesteś nie szczery.
— Ja?
— Tak, tak; nie byłeś ze mną szczery przedtem, na wsi — i tutaj szczery nie jesteś — a jam widzisz stary i doświadczony, nie wiele mówić mi trzeba, nie jedno dostrzegę, nie jednego domyślę się, choćby mi nie chciano powiedzieć.
Młody człowiek zarumienił się.
— I czegóż się dziadzio domyślił?
— Nie będę ci wszystkiego powtarzał, tembardziej, że niektóre domysły moje, jak się pokazało, były błędne.
— Tak?
— Przyznaję się do winy i sądziłem cię za surowo. Przekonawszy się, że nie słusznie, zmieniłem zdanie — i przepraszam cię za sąd przedwczesny.
— A może i o nieszczerość niesłusznie jestem posądzony?
— Słusznie.
— Dowody?...
— Zaraz ci je dam. Nie masz żadnej dzierżawy na widoku, nie masz żadnego kapitalisty, któryby