Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wymagasz spisywania testamentu, to dla starego lepiej.
— Ale, proszę pana, czy istotnie nadziei już nie ma?
— I jest i nie ma; powtarzam panu, że nie jestem prorokiem.
— Jednak.
— Czekać cierpliwie, a może zechce pan zwołać konsylium, zawezwać jeszcze kilku lekarzy?
— Jak pan uważa.
— Ja uważam, że to zbyteczne, ale jeżeli idzie o uspokojenie otaczających...
— Zdaję się zupełnie na pana — jak pan zarządzi, tak się zrobi.
— A więc niech chory leży spokojnie, ja tu będę przed wieczorem, zobaczymy, co dalej czynić należy.
Rzekłszy to, doktór wyszedł odprowadzony do drzwi przez Wicusia. W pierwszej stancyi Grzegorz siedział na krześle i drzemał, zmęczony długiem czuwaniem, ujrzawszy wychodzącego doktora, zerwał się na równe nogi i pomógł mu włożyć palto.
— Jakże, wielmożny paniczu — zapytał po wyjściu doktora — cóż powiedział?
— Ni to ni owo, może być dobrze, a może być źle.
— Oni tak zawsze, wielmożny paniczu, ci doktorzy, ni to ni owo, a ja powiadam, że lepszej dok-