Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie darmo przysłowie mówi, że w starym piecu dyabeł pali...
Najbardziej pobudzała ciekawość kumoszek ta zagadkowa panienka, do której dziad chodzi w umizgi.
— Co to za jedna? — pytały.
— Co za jedna, nie wiem — rzekła właścicielka sklepiku — nie wiem; chociaż będę wiedziała na pewno; nie dośpię, nie dojem — a dowiem się, ale że ładna to ładna, na podziw; nieprzyjaciel przyzna, że ładna.
— Także pani zachciała — odezwała się pani Marcinowa, bardzo myśląca niewiasta — przecież dyabeł głupi nie jest i na swoje różne psoty ma sposoby i wypraktykowanie lepsze, niż się pani zdaje.
— To i cóż z tego?
— A to moja pani, że skoro chce takiego dziada oplątać, to nie pośle na taką praktykę ani pani, ani mnie, ani żadnej inszej porządnej i statecznej kobiety, bo wie dobrze, że nicby nie wskórał, ale właśnie dobierze sobie takie oto coś młode i postrzelone.
— To prawda, to prawda, moja pani kochana, już to inaczej nie jest, tylko tak jak pani rzekła.
Pan Dominik nie domyślał się, że jest przedmiotem takich poważnych dysput. Przyjechawszy, rozejrzał się po swojem mieszkaniu, gdzie oczekiwał