Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rozumie, że każdy człowiek ma swój fach; ja mam fach od reparacyi, ale nie od propozycyi.
Ten argument rozbroił pana Dominika.
— Odrazu trzeba było tak mówić — rzekł — obejrzeć, zastanowić się, zdecydować, jak ma być i, główna rzecz, zgodzić się.
— O to najłatwiej. W dwóch słowach skończymy; pan dobrodziej coś dołoży.
— Jeszcze nie wiem ile zażądasz, a już chcesz, żebym ci dokładał.
— Tak się mówi; pan dołoży, ja trochę opuszczę i znów pan dołoży i znów ja opuszczę, w jednej chwili zgoda.
Ta jedna «chwilka» przeciągnęła się kawał czasu. Abram aż ochrypł, dowodząc, jaka kolosalna robota go czeka, ile jego własnej pracy i pracy jego czeladników w nią wejdzie; jakie koszta pociągnie za sobą dodanie kawałka podszewki, kilku guzików, tasiemek. Zasapał się, zmęczył, tak dalece, że musiał usiąść, gdyż nie mógł się już na nogach o własnych siłach utrzymać.
— Oj! — jęczał — przepraszam wielmożnego pana. Widziałem ja już różnych panów i różne reparacye, ale takiej reparacyi i takiego pana ja jeszcze w życiu swojem nie widziałem.
Obraził się, wyszedł, powiedział, że jego noga nigdy w tem mieszkaniu nie postanie; że takie