Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pan dobrodziej pozwoli; ja zawołam kilku handlarzy.
— Idź-że do licha z taką radą!
— Niech-no pan dobrodziej posłucha: ja nie sprowadzę takich zwyczajnych łapserdaków, co chodzą po podwórkach i krzyczą: handel! handel! ale porządnych, którzy tylko z delikatnemi osobami mają do czynienia. Oni tę całę kupę starzyzny od wielmożnego pana kupią, a jak wielmożny pan dołoży do tego kilkanaście rubli, to będzie mógł mieć bardzo ładny, całkiem nowomodny garnitur. Ja sam podejmę się zrobić.
— Co? jakto? całą garderobę sprzedać i kilkanaście rubli dołożyć i mieć za to jeden garnitur. Czy ja dobrze słyszałem?
— Bardzo wielmożny pan dobrze słyszał. Ja sam podejmę się ten garnitur zrobić z mojego materyału. Będzie na co popatrzeć. Na moje sumienie.
Pan Dominik przygryzał wargi i chodził szybkim krokiem po pokoju, nareszcie zatrzymał się nagle przed swoim famulusem i rzekł bardzo poważnym i uroczystym głosem:
— Grzegorzu!
— Słucham pana radcy...
— Czy widzisz tego żyda?
— Widzę panie.
— Weź go tedy za kołnierz i w delikatny spo-