Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdyby nie to, że dałem słowo, to doprawdy przeprosiłbym listownie. A możeby pojechać tak jak stoję — cóż o tem myślisz, stary?
— Nic nie myślę, głupie moje zdanie, a pan radca ma dość swego rozumu, żeby wiedział, jak ma postąpić.
— Pięknie mówisz, dobrze mówisz i subordynacyę znasz.
— Służyło się, panie radco, czterdzieści dwa lata i miesięcy sześć.
— Tak, tak, mój stary, ale chcę poznać twoje zdanie, daję ci przez to dowód zaufania.
— Dziękuję pokornie za honor. Otóż, mojem głupiem zdaniem, nie można jechać bez pięknej garderoby, bo na to nie pozwala godność pana radcy.
— Prawda.
— I nie tylko według godności nie można, ale i według prowizyi też nie wypada.
— Prowizyi?
— Właśnie, do usług pana radcy, według prowizyi. Osobliwie po tych prowiantach znać, że dom znaczny, państwo wspaniałe, goście też tam pewnie bywają, więc trzeba się pokazać. Niech na wsi wiedzą, że co Warszawa, to Warszawa. Zawsze wielmożny pan radca elegancko chadzał, a choć się trochę pod starsze lata zaniedbał, ale...