Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

powtórzone było kilkanaście razy i ostatecznie stryjaszek musiał przyrzec, że przyjedzie.
Pożegnał synowicę z prawdziwą radością, rad, że się ta wizyta już skończyła — skoro tylko wyszła, zawołał na Grzegorza, aby herbatę czemprędzej podawał.
Stary woźny uśmiechał się znacząco.
— Czegóż się wykrzywiasz? — zapytał rozdrażniony pan Dominik.
— Owszem, proszę, do usług pana radcy — ale nic, tak sobie tylko.
— Przecież...
— Jeżeli mam prawdę powiedzieć, to z tego, że jednak dziś wyśniła mi się żaba, do usług pana naczelnika.
Dzień następny przyniósł nową wizytę. Tak samo w godzinach porannych zjawiła się dama, tak samo spierała się z Grzegorzem, dowodząc, że pan Dominik jest jej stryjaszkiem. Była to pani Michałowa z Zawrotków. I jej również przyszła myśl zaproszenia stryjaszka na wieś, na świeże powietrze, dla poratowania zdrowia, jako też dla zrobienia całej rodzinie największej przyjemności.
Okazało się jednak, że pani Michałowa była lepszą dyplomatką, aniżeli jej siostra z Suchej Wierzby; przyjechała ona do stryjaszka nie z próżnemi rękami, ale z ogromnym koszem, w którym znaj-