Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nym upadkiem obyczajów i powszechnem świata zepsuciem.
Postanowiła też sobie, że choćby miała iść za niemi dziesięć mil drogi, to pójdzie, wszystko zbada, spenetruje, wyśledzi i pod sąd opinii publiczej odda.
Niestety, przewrotność ludzka granic nie zna, a pan Dominik zamiast iść powoli i dać dobrej kobiecie możność przekonania się o «prawdziwej prawdzie», skinął na dorożkę, którą akurat licho w taki kąt zakazany przyniosło — wsiadł w nią ze swoją panną i odjechał.
— A to łotr dopiero! — rzekła na cały głos pani Wincentowa i zapomniawszy o celu, który ją na Leszno sprowadził, podreptała co prędzej do tramwaju, aby powrócić na Stare Miasto i dobrym przyjaciółkom, tę najświeższą i najbardziej sensacyjną wiadomość zakomunikować.
Pasya ją porywała na to, że musiała czekać na przystanku blizko dziesięć minut na tramwaj, że w połowie drogi musiano czekać na przejście pogrzebu, że wreszcie komunikacya tak jest źle urządzona, że chcąc się na Stare Miasto dostać, trzeba na placu Teatralnym wysiadać i z tamtąd iść pieszo.
Właśnie szła pieszo, przez plac Zamkomy i już była wprost ulicy Piwnej, gdy nagle z tej właśnie uliczki wyszedł człowiek chudy, wysoki, w płaszczu,