Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pomiędzy nami rok, dwa, trzy najwyżej, przyjdziesz do tego samego rezultatu, do którego ja przyszedłem. Powiesz, że szkoda sił twoich, szkoda młodych lat, straconych zdolności...
— Ależ pozwól-no...
— Daj mi dokończyć. Sądzę, że możemy mówić spokojnie, trzeźwo, zupełnie jak gdyby o kwestyi osobiście nas nie interesującej.
— Owszem, mówmy więc.
— Skoro tak, streść mi więc swój program, powiedz mi pan, czego chcesz dokonać?
— Łatwa odpowiedź: po pierwsze chcę utrzymać w ręku ten kawałek ziemi, który posiadamy, chcę stać silnie na nogach, nie dać się ruszyć, być zupełnie niezależnym pod względem materyalnym.
Piekne żądanie. Zapominasz jednak, że jesteś, jako gospodarz, po tysiąc razy zależnym, pierwszy lepszy kaprys atmosferyczny lub losowy może cię zgubić ze szczętem, zniweczyć całą twoją pracę.
— Mylisz się, mój Stasiu; kaprysy losowe nie zdarzają się codzień, a wyjątkowe klęski wyjątkowo tylko przychodzą; na grad lub ogień mam asekuracyę; co się zaś tyczy nieurodzajów, które, jak ci wiadomo, nie zdarzają się co rok, to należy tak urządzić gospodarstwo, żeby na jedno źródło dochodu nie liczyć; nie dopisze jedno, to drugie, nie drugie to trzecie.
— Słyszałem już niejednokrotnie te dowodzenia. Teorya bez zaprzeczenia piękna, ale w zastosowaniu, w praktyce wygląda inaczej... i takich teoretyków