Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wniejszym się stawał, tak, że pan Onufry słuchał w milczeniu, nie przerywając, zdumiony.
Pan Onufry rozmyślał nad tem co słyszał i w głęboką pogrążył się zadumę. Ważył w duchu każde słowo sędziego, czoło marszczył i ruszał wąsami pociesznie.
Gdy wjeżdżali do miasta, już była noc...
Pan Onufry miasta nie lubił. Czuł się jakby nieswoim i skrępowanym w tem rojowisku ludzi wszelkich kondycyj i stanów. Nie mógł swobodnie chodzić po twardym bruku i pełnych wyboi trotuarach, a nieustanne wymijanie i potrącanie z przechodniami doprowadzało go do wściekłości.
Zawsze też wyrzekał i mówił, że daleko lepiej jest na wsi. Człowiek idzie sobie swobodnie, każdy go zna, przywita, powie dobre słowo... w tych zaś Sodomach i Gomorach nietylko, że lada ulicznik porządnego człowieka potrąci, ale jeszcze za kieszeń trzeba się ciągle trzymać, na każdym kroku płacić i płacić bez końca...
To też przyjechawszy do miasta i zająwszy pokój w hotelu, pan Onufry postanowił urządzić się w ten sposób, aby jaknajmniej gwaru miejskiego słyszeć.
In primis, sędziulku kochany — rzekł, — idź zaraz do owego Eskulapa i proś, żeby jutro rano do drogi był gotów, a jak powrócisz, to sobie przepędzimy wieczór, jak dwaj poczciwi wieśniacy, w spokoju, ciszy i na przyjacielskiej gawędce.
— A możeby tak do teatru? co? — spytał sędzia. Dajże pokój! to jest, jakby ci wytłumaczyć, nie teatr, ale raczej tomba obscura, czyli kurnik; byłem tam