Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Boruch, słysząc to, starał się jeszcze bardziej strzelbę od siebie oddalić, wyciągnął ręce jak struny i dygocąc ze strachu, prosił:
— Wielmożny panie, niech pan to już weźmie, to jest głupstwo, to nie żydowski interes! Czy to ja jestem jaki szlachcic, albo hrabia, żebym z taką maszyną po lesie latał? Ja jestem sobie prosty żydek... handluję.
— Nic nie szkodzi, mój Boruchu, nic nie szkodzi; dziś jesteś prosty żydek, ale przysłowie mówi: hodie mihi, tibi cras, co znaczy: jutro możesz kupić dobra.
— Pan żartujesz sobie ze mnie. Pan może myślisz, że jak wyskoczy zając, albo jaki ptak, to ja do niego strzelę? pfe! na co? Niech on sobie idzie na złamanie karku, niech jego dyabli wezmą...
— Ej, nie wytrzymałbyś... kropnąłbyś tak, żeby aż po całym lesie zagrzmiało...
— Żebym ja tak miał szczęście do handlu, jakbym ja wcale nie kropnął. Pfe! co to jest kropnął? Niech pan dobrodziej potrzyma ten karabin, to zaraz się przekona, że ja wytrzymam. Zresztą ja panu dobrodziejowi coś powiem... Kiedy się panu zachciało koniecznie robić żydowskie polowanie, to niech pan strzela, a ja pójdę zająców szukać... Zobaczy pan, jak to będzie dobrze... Pan myśli, że ja ucieknę? Broń Boże, ja będę stukał kijem po krzakach, będę krzyczał hu! ha! i wszystkich zająców wypędzę... Będzie pan miał co zabijać do samego wieczora.
Sędzia, widząc ten osobliwszy pochód, kazał konie zatrzymać.