Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rysowanych ustach uśmieszek nie jest tak sarkastyczny, jak zwykle.
Wicuś, który nawet nie myślał nigdy, żeby o pannie Weronice mógł marzyć, przekonywał się coraz bardziej, że nie jest ona ani dumną, ani nieprzystępną; owszem, z własnych jej ust dowiedział się, że szuka duszy bratniej, któraby ją zrozumieć i ocenić mogła. Pod czarującem wejrzeniem czarnych oczu serce jego topniało jak wosk i ani wiedział biedak, jak się zakochał na zabój.
Panna Weronika, sierota, mieszkała u ciotki, dożywotniczki dużego majątku, w którym był pałac starożytny, park przepyszny z grotami tajemniczemi, altankami i stawem. Wicuś bywał tam coraz częściej. Ciotka, osoba już niemłoda i cierpiąca, lubiła spokój i samotność, więc młodzi ludzie sami chodzili po parku, zrywali kwiaty, rozmawiali o tańcach, gwiazdach, a najczęściej nie rozmawiali wcale, upajając się wonią róż i jaśminów. Podczas jednej z takich przechadzek samotnych, Wicuś zdobył się na akt bohaterskiej odwagi i przezwyciężywszy wrodzoną nieśmiałość, ujął pannę Weronikę za rączkę i w ognistych wyrazach opowiedział jej swoje sentymenta, poczem oboje, rozpromienieni radością, udali się do cioci po błogosławieństwo.
Dalszy ciąg tego romansu odbył się jak zwykle, z przyzwoitą wystawą i okazałością. Było huczne wesele i podróż poślubna, jak przystało na pannę, która ma w swym rodzie dwie hrabiny, czy nawet trzy podobno. O tych hrabinach pan Wincenty przez czas pó-