Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zkądże wyście się tu wzięli Boruchu?
— Czy to człowiek może wiedzieć, gdzie go nieszczęście spotka, czy człowiek wie? Ja wiem, żem jechał do Zawadków kupić jęczmień, tymczasem kupiłem nieszczęście... Aj! Szymonie, co to było! co to było!
— Jeszcze w takiem miejscu — rzekł Szymon tajemniczo, — przy tej wierzbie, gdzie zawsze...
— Pfe! pfe! nie wymawiajcie tych słów... niech on zginie, niech on idzie w ziemię! Ja jechałem sobie biedą pomaleńku, tymczasem zaczęło trochę grzmieć. Miarkowałem, że może być deszcz, włożyłem drugą kapotę, przykryłem głowę starym workiem i jechałem dalej. Trochę bałem się, ale cóż? Nie zgrzeszyłem naprzeciwko Pana Boga, mówiłem pacierz... Tymczasem w tem miejscu, niedaleko od wierzby, jak się zrobiło jasno, jak się świat zatrząsł! Moja stara kobyła z wielkiego strachu skoczyła do rowu, ja upadłem na ziemię i, oj! Szymonie, jeszcze mi serce pika! ja umarłem... Całe niebo się otworzyło... drzewa się łamały, ziemia drżała... a taki był huk, że nie można było wytrzymać... Potem straszny deszcz padał... Ja zacząłem krzynkę dychać, myślałem, że ożyję... Chcę podnieść głowę, a tu stoi koło mnie i krzyczy:
— Kto?
— Albo ja wiem kto? Ja teraz dopiero miarkuję, że to był wasz pies; a pierwej zkąd ja mogłem wiedzieć, że to pies? Ja myślałem, że to, niech Bóg zabroni, ten... paskudnik... z wierzby. Czy to można wiedzieć, w co taki gałgan wlezie. On dziś będzie w drzewie, za godzinę z niego zrobi się już czarny kot... za