Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i Zielski, zaniepokojony, że jeszcze go nie widać, posłał chłopca do Wólki z zapytaniem.
Zanim chłopak zdążył powrócić, już pan Onufry stawił się we własnej osobie, a powitawszy towarzystwo, zaraz zasypany został gradem pytań: co się dzieje w wielkim świecie? co słychać?
— Pozwólcież państwo — zawołał — niech cokolwiek odpocznę i pokrzepię czemkolwiek nadwątlone siły. Potem muszę zebrać myśli i wspomnienia, żeby módz opowiadać porządnie, jak na człowieka statecznego przystoi...
Przeciwko takiemu argumentowi naturalnie nikt nie oponował i pan Onufry zabrał się z całą powagą do pokrzepienia sił nadwątlonych, a raczej do zaspokojenia olbrzymiego apetytu...
Gdy ważną tę czynność już skończył, rzekł:
— No, moi państwo, jestem na wasze usługi i relacyę zdam węzłowatą a krótką. In primis zaznaczam, że de publicis z jednej strony pustki — z drugiej bieda aż piszczy, o czem zresztą niema się co rozwodzić, bo to samo nawet już wróble na dachu śpiewają... Zostawimy więc tę materyę na boku, a natomiast przejdziemy do czego innego. Spotkałem, wyobraźcie sobie, dawnego znajomego i sąsiada...
— Kogo? kogo? — zapytano.
— Szedłem przez Saski ogród, powracając z banku; gorąco było szkaradne, więc chciałem sobie upatrzyć ławeczkę, żeby usiąść i trochę odetchnąć. Rzuciłem okiem tu i tam, ale wszędzie pełno wystrojonych dam i dzieci. Po długiem rozglądaniu się — dostrze-