Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cznem stosunkowo oddaleniu. Nie ciasno tu jeszcze, miejsca dla wszystkich wystarcza, więc każdemu przestronno, każdy pełną piersią oddychać może czystem, balsamicznem powietrzem, które wiatr z pól i lasów sąsiednich przynosi.
Z tych małych, dokoła fabryki rozrzuconych domków, utworzyła się niewielka osada; szkoła w niej jest, ochronka dla dzieci i sklep, do którego się ludzie z sąsiednich wiosek zjeżdżają.
Sędzic, właściciel tej fabryki i jej kierownik zarazem, całe dnie tu przepędza. Ojciec jego gospodarstwo prowadził; on zaś wyłącznie przemysłowi się oddał i widocznie w pracy zapomnienia smutków i przejść bolesnych szukał. Nie bywał nigdzie, nie zawsze się pokazywał, gdy do rodziców goście przyjechali, a ciągle fabryką, rachunkami, korespondencyą zajęty, nie spostrzegał nawet, jak czas szybko uchodzi.
Z jednym tylko księdzem Andrzejem konferencye dość częste odbywał i od niego wskazówki zasięgał, jak byt robotników zabezpieczyć, a dzieciom ich dać możność kształcenia się i moralnego wychowania. Ksiądz biegłym był w tych rzeczach. Za czasów tułaczki swej po obczyźnie dużo świata zwiedził, urządzeniom tamtejszym bacznie się przyglądał, a odrzuciwszy z nich wszystko co złe, pragnął co najlepsze na tutejszy grunt przeszczepić. Teraz właśnie sposobność po temu znalazł, a tak się gorąco wziął do rzeczy, tak się wszystkiem zajmował, że odmłodniał prawie, energii młodzieńczej nabrał.