Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie będzie żaden zawód, na moje sumienie nie będzie. Co to jest zawód? Czy z zawodu człowiek może żyć? A sekret? Wielmożny pan chce sekret, to moja gęba już zapieczętowana, zamknięta na cztery kłódki. Ja wiem dlaczego wielmożny pan chce sekretu... bo u nas to się też często zdarza...
— Co? co? Pleciesz głupstwa, co ci się tam znowu zdarza?
— No, czy ja broń Boże jakie złe słowo powiedziałem? ja mówiłem tylko, że się zdarza... Czasem gdzie powinien być czepek, to się zdybuje jarmułka a gdzie jarmułka, to...
— Co mi tam dyabli do waszych jarmułek żydowskich! — krzyknął urażony sędzia.
— No, no... już nic nie gadam, kłaniam się wielmożnemu panu, jadę...
Skłoniwszy się nizko, Boruch wyszedł i pobiegł co prędzej do ekonoma, żeby obiecany owies odebrać.
Sędzia zły i wzburzony, chodził po pokoju, monologując półgłosem:
— Jarmułka! jarmułka! Zwaryował żyd! Widocznie daje mi przytyk, że ja Weronisi lękam się.. Tfu! czyż ja naprawdę jestem taki pantofel? Nie! stokroć nie! i na przekonanie, pożyczę od żydów pieniędzy i Jasiowi poślę. Niech mnie kosztuje co chce, ale jedynego dziecka w kłopocie nie opuszczę. Mógłby mi kto zarzucić, że biorę od żydów, gdy Weronisia ma w schowaniu sporo grosza... ale ja ją kocham bardzo i nie chcę jej przyczyniać zmartwienia. Aj, Weronisiu, żeby nie twoja zawziętość...