Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cznym owym parku, pod drzewami, które słyszały westchnienia delikatnej cioci i wyznania miłości zakochanej pary, teraz pusto i brzydko. Na świetnych niegdyś gazonach krowy się pasą, a trzoda chodzi swobodnie i rozgrzebuje ślady pracowicie i kosztownie założonych kwietników.
Sędzia od kilku dni dziwnie jest pomieszany i smutny. Stracił apetyt, po nocach sypiać nie może, wzdycha ciężko, a gdy go nikt nie widzi, wydobywa z kieszeni list pomięty i odczytuje go z uwagą.
W niedzielę, gdy na nabożeństwo czas było już jechać, wymówił się niedyspozycyą, bólem głowy — i w domu pozostał.
Sędzina pojechała sama.
Zaledwie powóz oddalił się z przed domu, potulny człowieczyna zaczął wielki objawiać niepokój, na twarz jego wystąpiły rumieńce, chodził niecierpliwie od okna do okna, jak gdyby oczekiwał na kogoś...
Po chwili ukazała się na dziedzińcu dwukołowa bieda i Boruch wygramolił się z jej wnętrza.
Sam sędzia pośpieszył, żeby mu otworzyć.
— Chodź-że, chodź! — zawołał — myślałem, że już nie doczekam się ciebie!
— Aj waj, proszę wielmożnego pana jak ja tylko dostałem karteczkę od pana, to już nie mogłem spać. Przez cały szabas myślałem sobie: zkąd ten honor, że wielmożny pan sędzia każe mi przyjechać? Żebym ja tak szczęście miał, jak nie mogłem tego zrozumieć...
Sędzia wepchnął żyda do pokoju, zamknął drzwi, a obejrzawszy się, czy kto nie podsłuchuje, rzekł przytłumionym głosem: