Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O! ja o tem nie marzę!
— Dziecko, dziecko jeszcze jesteś; powtarzam ci, iż nie wiesz, że czas leczy największe smutki i cierpienia. Przebolejesz, moja Marciu, zapomnisz; na drodze życia swego znajdziesz nowych ludzi, nowe wrażenia, i przyszłość twa może będzie lepszą, niż sądzisz. Ja stary, może nie doczekam już tego.
— O, nie mów tak, księże kanoniku.
— Zwykła to kolej rzeczy, moje dziecko. Młode oczy w niebo patrzą z ufnością, lub też z hardością szaloną; głowa starca zaś ku ziemi się pochyla, jak gdyby w grób patrzyła... Ale wracając do kwestyi, jeżeli chcesz wiedzieć moje zdanie, to powiadam ci, Marciu, słuchaj sędziny, jedź. Radzę ci to szczerze, chociaż smutno bez ciebie mi będzie; twa piękna, szlachetna dusza była mi niemałą pociechą. Rozumiałaś moje dążenia i pojmowałaś je, miałem w tobie cichego pomocnika, pełnego doskonałych zalet...
Panna Marta pochwyciła ręką staruszka i przycisnęła ją do ust; on zaś złożył na jej czole ojcowski pocałunek.
— Szkoda mi cię, moja Marciu, szkoda, ale jedź, dla twego dobra ci radzę. Usłuchaj głosu życzliwego.
— Pojadę — szepnęła cicho.
— Tylko to mi w głowie, co się z Zielonką stanie, czy znajdziecie tak zaraz uczciwego dzierżawcę, któremuby zaufać można? W tem sęk...
— Nie wiem jeszcze — szepnęła — trzebaby postarać się... poszukać...
Pan Onufry zamaszyście wbiegł do pokoju.