Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zębami miał pysznić? Chciałem żeby na serce patrzyła, ale zatrzymaj to, mój księże Andrzeju przy sobie... panna Marta odrzuciła moją ofiarę. I co powiesz, dobrodzieju, boli mnie ta rekuza i dlatego, powtarzam, chciałbym się upić, zapomniećbym chciał!
Ksiądz nic na to nie odrzekł, a pan Onufry znowuż haust miodu pociągnął.
— Źle, źle, smutno, mój księże; młodzikowie nie umieją szanować tych skarbów, a my, którzybyśmy poznali się na nich, jesteśmy traktowani jak stare, bezużyteczne graty.
— Czas ma swoje prawa, panie Onufry... ale proszę cię, spojrzyj-no w okno, zdaje mi się, że gości mamy.
Pan Onufry z ciężkością z krzesła się podniósł.
— Istotnie — rzekł — są goście, nawet jakaś dama... Masz tobie! panna Marta z bratem. Dobrzem się wybrał! Cóż ja teraz nieszczęsny uczynię? Ucieknę chyba tyłem... albo co?
— Cóż znowu, przecież cię nie zje...
— Zapewne, ale widzisz, księże Andrzeju kochany, nie chciałbym się z nią spotkać. Zawsze jest to trochę przykro...
— Nie marudź, nie marudź, wyjdź przed dom, przyjmij, poproś w mojem imieniu... przecież widzisz, że się ruszyć nie mogę. Wielka rzecz! co tam było pomiędzy wami to było, to już zapomniane; spotkaliście się przypadkiem przy chorym.
— Masz ksiądz słuszność... idę, tembardziej, że jak ją zobaczyłem, to mi odrazu wszystek miód z głowy wyszumiał. Idę; aut aut, co znaczy: cetno albo licho.