Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ksiądz ziele na stole położył, lecz swoją drogą po doktora kazał jechać, co też dziad, wbrew przekonaniu swemu, mrucząc, niechętnie uczynił.
Oczekując przybycia eskulapa, siedział ksiądz Andrzej w dużym fotelu i czytał; wtem ciężkie kroki dały się słyszeć w sionce i niebawem wtoczył się pan Onufry.
— A wstydźże się, proboszczu dobrodzieju — rzekł donośnym swym głosem — wstydź się! Bo, że jesteś słaby, to rzecz ludzka, ale że przyjaciół o tem nie zawiadomisz, to pfe! jak powiada mędrzec...
— Ciekawym, mój panie Onufry, który to mędrzec powiedział taką sentencyę.
— Zaraz chciałbyś ksiądz wiedzieć który! Po co taka ścisłość, czy Konfucyusz, czy Sokrates, wszystko to jedno, dość, że mędrzec powiedział, pfe! bom to na własne oczy czytał. Ale robię returnellę, czyli zawracam na pięcie. Miałżeś, księże Andrzeju, sumienie nie dać nam znać, żeś cierpiący! Przecież odwiedzalibyśmy cię, dali jakąś radę, rozweselili, powiedzieli quid novis...
— A cóż tu w naszym cichym kącie za nowości być mogą?
— Worek nowości, studnia nieprzebrana! Ksiądz tu siedzisz na plebanii, jak pustelnik i ani wiesz, jakie u nas zmiany! I dziwić i śmiać się i płakać! Ha, cóż chcesz, mój księżulku, mundus vult decipi, ergo decipiatur, co się tłumaczy na polskie: świat chce się do góry nogami przewracać, niechże się przewraca!!