Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Owszem, postępuję z tobą uczciwie.
— Ja nie przyjmę datku, mam jeszcze młodość i głowę, potrafię na siebie zarobić!
— Wierzę; przy posażnej jedynaczce nie będzie to nawet zbyt trudno...
— Więc mama przypuszcza, że działam z wyrachowaniem?
— Nic nie przypuszczam i o niczem słyszeć nie chcę.
To powiedziawszy, wyszła pośpiesznie.
Sędzic był wzburzony. Chodził po pokoju wielkiemi krokami, nareszcie rzucił się w fotel i westchnął ciężko.
— Cóż to, mój synku — rzekł sędzia, wchodząc — obraziłeś matkę, jak uważam... to źle, to bardzo źle, mój Jasiu...
— Nie, ojcze. Nie zapomniałbym się do tego stopnia, żebym miał matkę obrazić... ale słowo daję, że mama zawiele wymaga...
Sędzia westchnął.
— Mój kochany — rzekł — dzielna to kobieta, rozumna, a serce ma złote.
— Nie przeczę.
— I zapewniam cię, że w wielu kwestyach ma racyę.
— Lecz przyzna ojciec, że w kwestyi moich własnych uczuć...
— Nie znam ja się na tem, mój synu; daliśmy ci wykształcenie, więc może jesteś od nas mądrzejszy. Nie będę się tedy sprzeczał, ale po mojemu, na chłopski