Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niezupełnie... i w tem właśnie jest sęk. Wyobraźcie sobie państwo, że kiedyśmy siedzieli bardzo poetycznie nad rowem przy drodze, przejeżdżał Boruch i tak się na mnie dziwnie spojrzał, jak gdyby coś osobliwszego zobaczył. Przysięgnę, że jutro już kursować będzie w okolicy plotka, żem się w niemce zakochał.
— I cóżby złego w tem było? — rzekła panna Marta. — Serce nie sługa — dodała z westchnieniem.
— Tak, ale moje serce, pani dobrodziejko, to nie oberża, do którego lada kto może zajechać; to szlachekie serce, wierne swojej pani...
— Więc ono ma panią?
— Spodziewam się, że ma.
— Któż jest ta szczęśliwa istota?
— To się w swoim czasie okaże. Siedzieliśmy sobie tedy z niemeczką, jak dwie turkawki, i gawędzili to o tem, to o owem. Musiałem jej wytłumaczyć, zkąd się tu wziąłem, powiedziałem, żem jechał dróżką i ma się rozumieć, spotkałem ich oboje wypadkiem. Udało mi się skomponować dość gładko i uwierzyła. Przepędziliśmy w miłem sam na sam z półtorej godziny, to jest dopóki nie nadjechał sędzic. Stało się akurat tak, jak powiedziałem, konie poszły do Bajkowszczyzny i tam je ludzie na dziedzińcu złapali; tym więc sposobem ciocia nie dostała palpitacyi, a stary szwab nie drżał o córkę. Pan sędzic umitygował się także, przeprosił mnie za swoją porywczość, dziękował za konia i za opiekę nad panną, i w pięknej komitywie pojecha-