Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wszystkiem odpocznij. Przepraszam; że cię przez chwilę pozostawię samego. Pójdę uprzedzić siostrę, że przyjechałeś.
— Daj pokój, panie Stanisławie, tak późno.
— Nic nie szkodzi. Marcia jeszcze nie śpi, nigdy wcześnie nie udaje się na spoczynek.
Z temi słowami Stanisław wyszedł z pokoju.
Zielski doznawał dziwnych wrażeń. Oddawna kochał Marcię, kiedy jeszcze jako bardzo młoda panienka mieszkała w domu jego matki. Wówczas nie miał jeszcze odpowiedniego stanowiska, więc postanowił nie narzucać się z uczuciami swemi i czekać. Później Marcia wyjechała na wieś i stracił ją z oczu. Nie zmienił jednak swoich zamiarów. Zwyciężywszy wiele przeszkód, poniósłszy niemało trudów, doszedł nareszcie do stanowiska i mógł spełnić upragnione zamiary. Przez ten czas wszakże dzieweczka wyrosła i serduszko jej uderzyło przyśpieszonem tętnem, lecz dla kogo innego. Zielski dowiedział się o tem i zniósł cios, który go dotknął, jak na mężczyznę przystało, spokojnie, nie żaląc się, nie mówiąc nikomu o ranie, jaka się w jego sercu jątrzyła. Skorzystał z zaproszenia Stanisława i przyjechał tu jeszcze, aby przez jakiś czas przynajmniej pobyć w blizkości ukochanej i na zawsze już utraconej dla niego osoby, odetchnąć tem samem, co ona, powietrzem, popatrzeć na nią, może już raz ostatni — i powrócić później do twardego jarzma obowiązków. O szczęściu, o szukaniu innej towarzyszki nie marzył, pomimo rad i zachęcań ze strony matki staru-