Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dopiero nad ranem usnął, ale sen miał niespokojny, rzucał się jak w gorączce, przed oczami jego przesuwała się smutna, zapłakana postać Marci, ale znikała zaraz jak cień, a natomiast ukazywały się czarne, płomienne oczy Kintzównej, jej drobne, sarkastycznie uśmiechnięte usteczka i gruby czerwonawo złoty warkocz, święcący jak ogon komety. W uszach brzmiała mu denerwująca muzyka; śnił, że unosi się wśród gwiazd, a każda z nich patrzy na niego i mruga płomiennemi oczami, jak ona...