Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bardzo dobre serce, ta dziewczynka... ale lubi góry i jeziora. Proszę państwa do domu, brat mój lada chwila nadejdzie.
Niedługo powrócił pan Kintz. Był to już człowiek niemłody, szpakowaty, o ostrych, wyrazistych rysach twarzy. Czarne oczy z pod brwi krzaczastych, nastroszonych, przenikliwie patrzyły, zaś szpakowata, krótko przystrzyżona broda dodawała pewnej powagi.
Kintz przywitał gościa serdecznie. Widocznie rad był bardzo tym odwiedzinom i dokładał też wszelkich starań, aby pana Jana jaknajdłużej pod swoim dachem zatrzymać.
Rozmawiał z nim o gospodarstwie, o przemyśle i o stosunkach wiejskich wogóle, a jako człowiek inteligentny, oczytany, który wiele widział i wiele już w życiu doświadczył, miał do powiedzenia dużo.
Pan Jan usiłował go słuchać uważnie i z zajęciem, chociaż mu się to niebardzo udawało. Czuł spoczywające na nim magnetyczne spojrzenia czarnych oczu Izy, siedzącej niedaleko na kozetce. Aczkolwiek usiłował być arcypoważnym i prowadzić z Kintzem dyskurs o kwestyach, które nie były dla niego obojętne, pragnął jednak, aby ta rozmowa jaknajprędzej się skończyła, aby znowuż mógł się przekomarzać i sprzeczać z panną Izabellą. Słuchając rozumowań Kintza o przyszłości rolnictwa, myślał o tem, że oczy Izy mają w sobie wdzięk jakiś osobliwszy, nie dający się określić, że jej rączka ma kształt klasyczny, a włosy niezwykłą, oryginalną barwę...