Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Głos parafii wskazał mi pana jako biegłego.
— Tym razem głos był fałszywy.
— Znowuż wymówka! Widzę ze smutkiem, że nic się nie dowiem od pana... Patrz pan, jakie to jezioro jest spokojne i ciche... ledwie kiedy niekiedy zmarszczy się powierzchnia wody... gdy jaskółka ją skrzydłem potrąci, albo rybka pluśnie; czy w zaczarowanej krainie panuje taki sam spokój? Ale prawda, pan o tem podobno nic nie wiesz. Wracajmy do domu. Na drodze, tej oto, która od lasu idzie i po nad jeziorem się ciągnie, dostrzegam czarny punkcik. To ojciec mój powraca z lasu, będzie bardzo szczęśliwy, zastawszy tak miłego gościa...
Szli przez jakiś czas, milcząc, pod cieniem świerkowych gałęzi, które, jak baldachimy, unosiły się nad ich głowami.
— Powiedz mi pan szczerze — odezwała się panna Izabela — czy nie nadużyłam pańskiej cierpliwości, zarzucając go pytaniami przed chwilą; słyszałam albowiem, czy też może czytałam w jakiejś powieści, że ci, którzy powracają z krainy zachwytów, albo też zamieszkują w niej stale, są bardzo małomówni... i niechętnie opowiadają o wrażeniach, jakich doznawali lub doznają? Jeżeli tak jest rzeczywiście, to cofam wszelkie pytania i proszę, chciej je pan uważać za niebyłe. Nie zastanawiałam się nad tem, że zbrodnią jest ściągać kogoś z obłoków...
Zanim pan Jan zdążył odpowiedzieć, z alei sąsiedniej wyszła otyła ciocia. Szła o tyle szybko, o ile tusza jej pozwalała na to.