Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ka po gładkiej fali jeziora i zniknąć na owem wybrzeżu, które jest dla nas wszystkich nierozwiązaną zagadką.
Pan Jan uśmiechnął się.
— Wpada pani w sprzeczność... gdyż takie samotne przesunięcie się przez życie nie miałoby wcale cechy nadzwyczajności...
— Mylisz się pan. Samotność ma także swój urok i nawet niezwykły. Wyobraź pan sobie, naprzykład, pustelnika, oddalonego zupełnie od świata, nie widzącego nic, oprócz puszczy, kryształowego strumienia u stóp i wspaniałego słońca, albo gwiazd nad głową.
— Wyobrażam sobie, chociaż nie zazdroszczę... ale zarazem wyobrażam sobie także piękną, samotną pustelniczkę w Bogatem. Nie widzi ona dokoła siebie nikogo prócz ojca, szanownej cioci, licznej służby i gości. Pod stopami ma piękną dębową posadzkę, nad głową sufit tylko... Chwilowo wybiega z tej puszczy do ogrodu poić się wonią róż, czasem przejedzie się po świecie... Biedna, samotna pustelnica! jakżeż ją szczerze żałuję!
— Złośliwy jesteś, panie sąsiedzie, i podchwytujesz za słówka. Czyż nawet wśród najdogodniejszych warunków życia, najliczniejszego otoczenia, nie można być zawsze samotną sercem i nie mieć na świecie nikogo a nikogo... aż do śmierci zostać pustelnicą, naturalnie w przenośnem tego wyrazu znaczeniu.
— No zapewne... nie przypuszczam jednak, żeby taka samotność miała być pani ideałem...