Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pokażę panu nasz ogród, a zarazem zobaczymy, czy ojciec nie wraca.
Ogród rzeczywiście był piękny. Bogate niegdyś było rezydencyą magnacką, później podupadło; ale teraz, przy zamożności właściciela, odzyskiwało potroszę swój dawniejszy charakter. Stary park, cienisty, bogaty w pięknie ugrupowane drzewa, odświeżono znacznym kosztem: na obszernych trawnikach umiejętny ogrodnik porozrzucał kobierce kwiatowe, a rośliny z cieplarni ustawione estetycznie dopełniały harmonii.
Panna Iza zerwała kilka róż.
— Patrz pan — rzekła — wszystko to są róże, a jakaż pomiędzy niemi rozmaitość! Ta naprzykład ciemno-pąsowa, barwy krwi, zdaje się być mieszkanką palącego południa lub wschodu, a ta, biała jak śnieg, chłodna, to znowuż niby dziecko północy.
— To właśnie w pani guście... kontrasty.
— Wzięłam barwy krańcowe, ale pomiędzy niemi jest przecież cała gamma tonów pośrednich, bez szczególnego wyrazu, nie mówiących nic... bladych jak pospolitość...
— Nie lubisz jej pani?
— Nienawidzę, nietylko w kwiatach, ale i w ludziach, w czynach ich i uczuciach.
— Przepraszam, ale muszę zaprotestować; wszakże wszystko, co czynimy, nie wykracza poza granice powszedniości. Czynność rolnika, rzucającego ziarno w ziemię, inżeniera, kreślącego plan mostu, lub też kupca, sprzedającego towar, nie ma w sobie nic nadzwy-