Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Sapiąc jak miech, Onufry wtoczył się do przedpokoju, zdjął z ramion płócienny kitel, otrzepał się z kurzu i wszedł do sali, w której znajdowała się już panna Marta.
Servus, servus et sclavus — rzekł — co znaczy: proszę o rączkę; sługa uniżony najpiękniejszej mojej sąsiadki, do nóżek upadam...
— Witam łaskawego pana — rzekła panna Marta, podając gościowi rękę, którą ten do ust przycisnął.
— Dziwisz się pani zapewne, żem pierwszy, ale, jak powiada pewien mędrzec arabski, czy chiński, bo już dalibóg nie pamiętam: zakochany jak komar dąży do płomienia, w którym sobie skrzydła opali.
Panna Marta rozśmiała się.
— Moja pani dobrodziejko, amicus Plato sed magis amica veritas. Co znaczy: piękność kochaj jak rarytas; nie sądzę, abyś pani zabroniła sąsiadowi żywić w sercu jakieś afekta, czyli sentymenta, lub jeżeli pani wolisz, zachwyty. Co się rzekło bardzo a bardzo w porę, gdyż oto widzę, iż się zatacza landara sędziny, która, jako formalistka, stawia się dzisiaj w asystencyi męża... i jeżeli się nie mylę, syna. Oh! oh! panno Marto, jeszcze chwlikę, jeszcze nie wjechali w bramę, są dopiero ante portas, co się tłumaczy koło karczmy; ale patrzno, pani dobrodziejko, jakowaś kara czwórka ich wymija. Konie jak lwy, i powozik, mości dobrodzieju, jak z igły. Któż to u licha?