Strona:Klemens Junosza - Wyścig dystansowy.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
Katarzyna (przechodzi przy pomocy Jacka, który ją całuje).

Oj, Jacuś, Jacuś!... jakżeś się ty zmizerował!... jeszcze jaki tydzień, a jeno skóra i gnaty z ciebie zostaną... jedz-że, jedz!

Jacek.

Nie wolno.

Katarzyna.

A juści — będziesz słuchał, czy wolno, czy nie wolno, — a pewnie głodny jesteś jak wilczysko.

Jacek.

Oj, głodny, głodny, Kasiuniu! i nie tylko to jadło, które mi przyniosłaś, ale i ciebie samąbym zjadł — choćbym się może szmatami udławił.

Katarzyna.

Widzisz go! mnieby zjadł, a jeno! No, nie marudź — pożywiaj się, póki kto nie nadejdzie.

(Siadają oboje na snopku słomy, leżącym przed stajnią, i jedzą).
Jacek.

Ty na mnie zawsze wydziwiasz, a ja wszystko dla ciebie znoszę — wedle ożenku, — nazywam się po cudacku, ubieram się po cudacku, tłukę się to na koniach, to na tem oto drewnie, ganiam w kocu, póki jeno tchu starczy... głodzę się oto, — bo dziedzic obiecał, że jak się będę dobrze sprawował, to mi da one kilka zagonków pod lasem.

Katarzyna.

A mnie panna Sabina obiecała krówsko.