Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 11 —

Po chwili wesoły, tryumfujący, zapomniawszy już o chlebie i o Burku, powracał ze swoją zdobyczą, znacząc za sobą, jako ślad, szeroką bruzdę na piaszczystem podwórku.
— A dobrze go zbij, a dobrze! — wołał stary.
Wnuczek posuwał się w stronę psa, który nie zadawał sobie nawet tyle fatygi aby uciekać, i leżąc spokojnie pod płotem, dogryzał zrabowany przysmak.
Zbliżyłem się do Marcina i przywitałem dawnym obyczajem.
— Na wieki wieków amen — odrzekł dobitnie.
— Samiście tylko?
— A toć żniwa: poszli we czworo. Chłopak najęty, syn, synowa i moja kobieta. Okrutnie jeszcze żwawa baba, choć się jej już dawno za kopę lat przewaliło. Ja to już niezdatny, więc tu sobie z wnuczkiem siedzę. Powrósła kręcę, a on kartofle przebiera.
— Potrafi?
— Oj, oj, okrutnie przyścipny dzieciak i mądry, aby mu co powiedzieć rozumie wszystko; pociechę z nim mam, i tak się przyzwyczaił, że prędzej do mnie idzie niż do matki. Najwięcej też ze mną przebywa; tamci pójdą do roboty, a my sobie oba gospodarze w chałupie. Prawdziwie, że mi Pan Bóg zesłał tę dziecinę na pociechę w starości, boć samemu przykrzyłoby mi się — a tak we dwóch raźniej. Przyjdzie święta niedziela, po południu, z kościoła powróciwszy, to