Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 136 —

na bladoróżowym papierze, pachnącym bzem tureckim... i wszystko na nic.
Tyle łamania głowy, tyle nocy bezsennych, tyle wydatków na papier, na koperty z wyobrażeniem gruchających gołąbków.
A czyż tylko listy były? czy sama tylko proza namiętna, wrząca jak wulkan?
O nie! była i poezya... były wiersze, które wykonałem pracowicie, z trudnością, w pocie czoła, sonety, madrygały, ronda... akrostychy. Te mi szły najtrudniej, najciężej, bo też i imię szczególne miała uwielbiona moja: „Eufrozyna.” Skąd wziąć wyrazów, zaczynających się od takich liter dziwacznych; jeszcze e pół biedy, na e jest sporo wyrazów: „elektryczność,” „epidemia,” „ekwator,” „etruskowie,” „Epaminondas,” ale u! to już okropna litera: „Urania,” „Uryasz,” „Uwiąd,” „Umbrya,” — y jeszcze gorsza: „Ypsylanti,” „ylang — ylang,” „yriacte.”
Niechże kto zczepi z takich wyrazów akrostych! a jednak robiło się i jak jeszcze! piękna Fruzia wybuchała śmiechem, mówiła, że mam talent i że zostanę kiedyś wielkim, ale to bardzo wielkim poetą.
Kłamała, a przychodziło jej to tak łatwo, jak mnie papierosa wypalić, albo szklankę herbaty wypić.
Wszystko się na mnie uwzięło, wszystko składało się na moje nieszczęście — bo mam już taki „pech” od urodzenia. Fruzia na przykład lubi brunetów, ja jak na złość, jestem blondyn,