Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Kiedym ich zobaczył po raz pierwszy, tych dwóch, z których jeden ku ziemi siwą głowę wciąż schylał, a drugi modre, dziecinne oczy z ciekawością do góry wznosił, był dzień lipcowy, upalny. Słońce rzucało z wysokości ogniste promienie na łąki, na wody, na pola i na grzbiety ludzi w kabłąk zgięte, nad zagonami schylone.
Omdlewały kwiaty na łodygach z niezmiernego gorąca pochylały główki woniejące, zboże schło szybko, ptaki pochowały się w gęstwinach lub uciekły nad wodę, między olchy, przez których gęste gałęzie promienie słoneczne nie mogły się przebić; tylko niczem nie zrażające się i nigdy nie strudzone jaskółki nie ustawały w pilnej za owadami pogoni, tylko wytrwały bocian nie zeszedł ze swego stanowiska na moczarach.
We wsi pusto, w chatach niema nikogo, wszyscy prawie w polu, na zagonach, pracują pospiesznie, bo któż zaręczy czy pogoda trwać