Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 100 —

— Brawo! zdrowie perły, oczywiście do dna!
— Zdrowie perły!
— Zdrowie zięcia!
— Znacie mnie, kochani przyjaciele — rzekł pan Ludwik, — że jestem szczery człowiek. Co w sercu to i na języku, obłudą się brzydzę, chwalić tego nie będę, co pochwały nie warto, ani też lada czem entuzyazmować się nie mam zwyczaju, ale mówię wam, że to złoty chłopak, brylantowy kawaler! Nie dlatego, że się z moją córką żeni i że mogę go już poniekąd za własnego syna uważać, ale dlatego, że taki jest, jak jest. My, ojcowie mający córki na wydaniu, wiemy bardzo dobrze, że teraz jest wielki nieurodzaj na porządną młodzież.
— Świętą prawdę powiedziałeś, panie Ludwiku — odezwał się jeden z uczestników zebrania, — świętą prawdę. Ja mam, jak ci wiadomo, cztery córki, a że panienki nie brzydkie i nie biedne, więc się koło nich kawalerowie kręcą.
— Ano, to dobrze.
— Byłoby dobrze, ale... żaden nic nie ma, na posag się tylko ogląda, a jeżeli się znajdzie taki, który cokolwiek posiada, to szuka żony dziesięć razy bogatszej. W armatę wszystkich nabić i wystrzelić, żeby ani śladu nie pozostało.
— Pessymista z kolegi — odezwał się najbliższy sąsiad mówiącego — ja w obronie młodzieży staję i powiadam, że tak źle nie jest. Są jeszcze dzielni chłopcy.