Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wszystko zachwycało ich i cieszyło, a im dalej posuwały się w ogród, tem nowsze, tem ciekawsze robiły odkrycia. Znalazły naprzykład drzewo, na którem rosły prawdziwe wiśnie, i to nie w torebkach papierowych, jak w mieście, ale pojedyńczo, lub też gronkami, po trzy, cztery, pięć — tylko rwać i jeść. A jakie dobre! Na niektórych krzaczkach był jeszcze agrest, na innych można było znaleźć porzeczki czerwone i białe, takie dojrzałe, takie słodkie, jak cukier! Maliny także były czerwone, pachnące, a kwiaty to już jak na podziw, szczególnie bratki i gwoździki.
Oleś mówił do Mani, że takiego ogrodu jeszcze w życiu swojem nie widział — a co tam były za motyle, jakie muszki kolorowe, a jakie żaby straszne!... Jedna tak patrzała, jakby chciała coś powiedzieć.
Ale dzieci nie słuchały — uciekły.
Powiedziano im, że cały ogród do nich należy, że mogą po nim biegać i bawić się swobodnie, więc też korzystały z wolności. Starsi rozmawiali wesoło. Na twarzy matki panował wyraz szczęścia, obejmowała ona dzieci swe wzrokiem pełnym miłości macierzyńskiej i zachwytu. Po latach trudów, trosk, prywacyi doczekała się nareszcie chwili, w której może powiedzieć, że zadanie jej życia jest prawie spełnione. Dzieci wychowała podług swej myśli i szczęśliwie; wkrótce pójdą one w świat o swoich siłach i zaczną żyć samodzielnie.
Kilka tygodni, jakie mają przepędzić pod da-