Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bydło na pastwisko, szykowano wozy drabiniaste. Do jednego z nich stary, siwowłosy chłop parę koni zaprzągł i odjechał.
Z dworku wysunęła się drobna postać kobieca. Była to sama właścicielka, małego wzrostu, szczupła, ubrana w szarą suknię, z głową przykrytą białą chusteczką; szła od budynku do budynku, zaglądała wszędzie, dając polecenia. Z godzinę czasu jej to zajęło, poczem znów wróciła do dworku, znów wyszła, przebiegła ogród, a stamtąd udała się na pole przyległe, gdzie właśnie miano żniwo żyta zaczynać.
Właśnie ludzie z sierpami zaczęli się schodzić, a niebawem na drodze turkot dał się słyszeć i z pomiędzy drzew wytoczył się wóz drabiniasty, ogromny, pełen młodych dziewcząt i chłopaków. Wszyscy stali oparci o mocne drabiny, a snadź wesoło im było, bo pieśni i śmiechy rozbrzmiewały donośnie.
Stary fornal konie zatrzymał.
— Ile? — zapytała kobieta.
— Dwanaścioro — odrzekł, — niebardzo dziś o ludzi łatwo, bo po wsiach precz już na swojem zaczynają...
Ustawili się rzędem, sierpy brzęknęły, garście zżętego żyta to unosiły się w górę na rękach pracowników i pracownic, to padały na zagony, w równych, jednostajnych odstępach. I ta gromadka ludzi wrzynała się w zboże coraz dalej,