Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Już dali; możemy odpoczywać całe cztery tygodnie.
— Jak to dobrze, jak dobrze!... — zawołała, tuląc się do jego ramienia. — Odpoczniesz, musisz odpocząć. Nawet książki do ręki wziąć ci nie pozwolę przez cały, calutki miesiąc.
— A cóż ja będę robił?
— Tysiąc zatrudnień ci znajdę. Będziemy chodzili w pole, do lasu, na łąkę, nad rzekę. Zbierać będziemy poziomki, łowić ryby, jeździć czółnem; polować nie będziemy, bo ja się na tem nie znam, ale Bolek urządzi ci łowy...
— Śliczna perspektywa! a wiesz, czego jabym chciał?
— No?
— Pójść do lasu, położyć się na mchu, patrzeć w niebo i wpaść w nirwanę, zapomnieć, że istnieje matematyka, że są cyfry, że jest jakiś świat...
— Tak!.. jakieś twoje dzieci i jakaś twoja żona?.. prawda? co tam takie głupie dzieciaki, taka marna żona... nie rozbawiona i flirtująca pani, ale zwyczajne, takie chłopskie imię nosząca!.. prawda?
— Nie, nie, kobieto, jeżeli ja chcę zapaść w nirwanę, to z tobą, z Olesiem i Manią. Inaczej nie. Czy wiesz, co mówi filozof indyjski o człowieku?
— Skąd mogę to wiedzieć?
— Człowiek — twierdzi ten mędrzec — składa się: z siebie samego, ze swojej żony i swojego syna... Ja posuwam się dalej i twierdzę, że czło-