Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wał znacznie krócej, niż dawniej; natomiast po kilka godzin dziennie przesiadywał u córki, w zakładzie. Zajęcie jej zaczęło go interesować; przypatrywał się uważnie wszystkiemu, pytał o szczegóły, uważnie przeglądał rachunki.
Tak upłynęły dwa lata. Poprzednia właścicielka zakładu oddaliła się, a na firmie figurowały dwa imiona: „Wanda i Aniela.“ Przyjaciółki zostały wspólniczkami. Przyjęto do nauki kilka ubogich dziewcząt, a cały personel zakładu złożony był wyłącznie z samych kobiet.
Regent śmiał się nieraz z tej rzeczypospolitej niewieściej, ale w duchu przyznać musiał, że wspólniczki radzą sobie dobrze, i że ostatecznie to, co zarabiają, mogłoby im zapewnić byt chociaż skromny, lecz niezależny.
Panna Wanda wciąż była w jak najlepszem usposobieniu; zadowolenie malowało się na jej twarzy, wypiękniała, zmężniała, jeżeli tak się wyrazić można o kobiecie. Patrząc na nią, regent godził się z losem, zapominał o wymarzonym zięciu; dość mu było, że widzi swe jedyne, ukochane dziecko zadowolone i szczęśliwe.

Musiał często pozować. Wanda chciała mieć jego portrety w najrozmaitszych formatach: małych, dużych, powiększanych aż do naturalnej wielkości. Odfotografowała też willę z kilku punktów, a pewnego dnia, w święto, gdy zakład był zamknięty i publiczność nie przychodziła, ka-