Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

on mi sam mówił! Spotkałem się z nim przed czterema godzinami. Szczęśliwa bestya jest, wiedzie mu się we wszystkiem. Rzecz się ma tak: Był, jak wiecie, w Warszawie za interesami; tam w domu swoich krewnych poznał pewną panią z Odesy. Kobieta młoda, bogata, wdowa po kupcu Francuzie. Rzeczywiście posiada ona dom w Odesie, plantacye tytuniu w Krymie i w jakiejś części jest właścicielką fabryki tytuniu. Co chcecie? szczęśliwy! — podobał się wdówce i tak się żwawo uwinął, że za parę miesięcy ma być ślub. Przenosi się na mieszkanie do Odesy, gdzie ma zamiar praktykować dalej jako adwokat, a połączywszy swój majątek z majątkiem przyszłej małżonki, dorabiać go w dalszym ciągu. Przekonacie się, że człowiek ten z czasem wyjdzie na milionera...
— To tak jest? — rzekł regent i nagle posmutniał.
— A tak, regencie; wiadomość jest autentyczna, od niego samego. Humor ma wyśmienity, obiecuje sobie jedwabne życie. Będzie co lato jeździł do Konstantynopola, do Grecyi, ciągle rozkoszował się widokiem morza, no, a ta jego wdówka ma być podobno prześliczna kobieta. Obiecał mi pokazać kiedy jej fotografię.
— Tak to bywa, moi kochani — rzekł Kalasanty, — jednemu szydła golą, a drugiemu brzytwy nie chcą; ale co tam!... Daj mu Boże, zazdrosny