Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na interesa, jak pan regent jest, rzeczywiście nie potrzeba mówić dużo. Można w dwóch słowach.
— O cóż idzie?
— Temu kilka lat pan wspominał, że gdyby się trafił do sprzedania majątek dobry, dochodowy, toby pan kupił.
— Nie przypominam sobie...
— Ale ja doskonale pamiętam. Właśnie teraz jest taka okazya. Można kupić, potrzymać jakiś czas i bardzo korzystne odprzedać, bo kupiec zawsze się znajdzie. Rarytny interes, na moje sumienie, raz na dziesięć lat, — ale co ja mówię na dziesięć! — na dwadzieścia pięć lat może się zdarzyć taka sposobność.
— Zaciekawiasz mnie, Abramie.
— To jest, panie regencie, niedługo gadając, taki majątek, że drugiego podobnego w całej okolicy niema. Ziemia bardzo fajn, budynki jeszcze lepiej fajn, dwór to wcale nie jest żaden dwór, tylko pałac, las jest, woda jest, propinacya, młyn, tartak. Bardzo, bardzo piękny majątek!
— Nie domyślam się, a przecież chyba znam to złote jabłko, bo wogóle znam wszystkie majętności w tych stronach.
— Oj, oj, i jak jeszcze pan regent zna!
— Więc któryż?
— No, niedużo gadając, powiem tylko jedno słowo, a zaraz pan regent nabierze wielkiego smaku do tego interesu. To jest, panie regencie, Koronówek...