Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie według baby, panie, jeno według gruntu postanowienie moje...
— Kiedyż chcesz odejść?
— Dziś, panie. Paśport mam, mentrykę mam, tylko do księdza wstąpię po świadectwo, jako zapowiedzi tu są ogłoszone.
— Więc mam ci wydać twoje oszczędności?
— Jeżeli łaska pana.
— Dobrze — rzekł pan Gorgoniusz, otwierając szafę ogniotrwałą; — stosownie do twojej woli odebrałem już z banku. Masz dwieście rubli własnych. Ja ci za wierną służbę tyloletnią dodaję siedmdziesiąt pięć, a panienka dwadzieścia pięć — razem tedy masz trzysta.
— O Jezusie Nazareński! — ryknął Mateusz: — taka kupa pieniędzy! a niechże wielmożnemu państwu Bóg miłosierny we stokroć nagrodzi... Toć ja będę teraz gospodarz wielki, na dużej fortunie obsiedziały...
Z radości chłop zaczerwienił się jak burak, a oczy miał pełne łez.
— A słuchaj-no, Mateuszu — mówił regent, — bądź w drodze ostrożny, pieniędzy nie zgub i nie daj sobie ukraść. Wódki nie pij, choćby cię największa chęć brała; pilnuj się, bo gdybyś bez grosza do Pokornicy przyszedł, toby cię baba znać nie chciała i z pewnością nie wyszłaby za ciebie.
— Oj to pewnie, wielmożny panie, święte słowa... Onaby mnie nie chciała bez pieniędzy, jabym jej nie chciał bez gruntu. Będę też pilnował