Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jest tu, proszę pana, Filipowy chłopiec, Maciek; jego można zostawić.
— Niechże będzie i Maciek, tylko pamiętaj, że dziś przed nocą musimy być w domu.
— Będziemy... Koniska wypoczęły i napasione; niemało-ć tu owsa i koniczyny zjadły.
Stało się tak, jak przewidział Bolesław. Panna Wanda widziała wschód słońca z ganku, a wszyscy mieli sobie tyle do powiedzenia, że wyjazd blizko o dwie godziny był opóźniony.
Matka Bolesława przy pożegnaniu rzekła do regenta:
— Niech pan nie broni Wandzi, jeżeli zechce nauczyć się czego pożytecznego i do samodzielnej pracy się sposobić. Majątek dobra rzecz, ale nie trwała, przygotowanie do walki z losem — to dopiero posag...
Bolesław w chwili rozstania był zamyślony! i milczący; podał rękę pannie Wandzie i pożegnał ją spojrzeniem. Anielka rzuciła się na szyję przyjaciółce i szepnęła za siebie i za brata:
— Kochaj nas zawsze tak, jak my cię kochamy.
— Do zobaczenia!
— Bądźcie zdrowi!
Mateusz przeżegnał się i ruszył, za nim podążył Filip, wiozący państwa Wolskich i dzieci, które pełnem żalu i smutku wejrzeniem żegnały Lasek, gdzie im było tak dobrze i swobodnie.
— Do widzenia! do widzenia! — wołały maleń-