Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lata edukacyi nie kosztował mnie prawie nic — a teraz oboje pracować zaczną, każde dla siebie.
— Nawet córki nie zostawisz pani przy sobie?
— Nie; pójdzie o własnych siłach.
— I nie życzy sobie pani, żeby za mąż wyszła?
— Owszem, jeżeli znajdzie człowieka uczciwego, który jej się podoba, niech idzie... Dlaczegoż miałabym bronić?... Żądam tylko, żeby umiała pracować, żeby była silna i zdolna do walki z życiem... W tych dniach nasza gromadka rozprasza się, ja sama tu zostanę...
— I nie będzie pani smutno samej?
— Największe moje smutki już przeminęły, a samotności i nudów nie lękam się; mam zawsze zajęcie.
Gdy tak rozmawiali, chłopiec, posłany konno do miasteczka, przywiózł gazety i listy z poczty. Dwa z nich były adresowane do regenta. Wziąwszy je, oraz kilka dzienników, pan regent udał się do altany, aby tam w spokoju odczytać korespondencyę i dowiedzieć się o nowinach politycznych, które go zawsze żywo interesowały.
Nie odrazu jednak wziął się do czytania. Zapalił cygaro i puścił wodze myślom, a przedmiotu do nich dostarczyła mu tylko co przerwana rozmowa. Przecież i on ma córkę, taką miłą, dobrą, ukochaną — przecież i on da tej córce majątek i dostatki... A jeżeli majątek się rozproszy? jeżeli kiedyś Wanda znajdzie się w położeniu nieszczęśliwem?.. Nie, ojciec do tego nie dopuści, póki ży-