Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Baba, uszczęśliwiona datkiem, odprowadziła gości aż do wrót, a Baśka przypatrywała się im z za węgła. Dopiero potem rozgadały się obie. Panicza z Lasku widywały nieraz i zawsze mówiły, że jest, jak malowanie, ale ten obcy, stary pan, bardzo im się podobał, że taki rozmowny i wspaniały.
— Nic nie zganili, matulu — rzekła dziewka, — wszystko jedli.
— A tybyś nie jadła takich smaków?
— Oj... oj... abyście jeno dali.
— To weźże co chcesz i podjedz, tylko i dla tatula zostaw. Niech już u nas będzie dziś święto...
— Matulu!
— A co?
— Stary pan pięć rubli na wstążki dał, ale co mi po wstążkach? Ja prosiaka kupię, to się uchowa.
— E, głupia... Czekaj-no, ojciec też darmo po bagnach nie chodzi i z próżną garścią nie wróci.
— To i co? Co ojciec wezmą, to ojcowe, a co my, nasze...
— Może go namówię, złożymy, to się może co lepszego kupi...
— Bodaj ta... a co?
— Może jałówczynę.
— O la Boga! wielkich pieniędzy trzeba na taki sprawunek.
— Nie frasuj się, mam ja kilka papierków we