Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nic pilnego, powiedz ty wprzód, co masz do powiedzenia, ja mogę zaczekać, choćby do jutra.
— Do jutra! a jam tak ciekawa, co to może być?
— Ucz się, panno, cierpliwości...
— Niech ojciec raczy przejść na werendę, pogawędzimy przy kawie. Sami będziemy, gdyż ciocia ma nadzwyczajne zajęcie w śpiżarni i zapowiedziała swoją nieobecność. Proszę ojczulka! — rzekła z przymileniem, i ująwszy go pod rękę, zaprowadziła na werendę od strony ogrodu, — tu nam będzie doskonale...
— Masz racyę. Tu zawsze dobrze, gdy pogoda.
Zasiedli przy stole, panna Wanda przyrządziła kawę i podała ojcu.
— Teraz — rzekła — gawędźmy. Niech mi ojczulek powie, czy istnieje w tych okolicach majątek zwany Młynków i do kogo należy?
— Istnieje, ale na cóż ci to?
— Chciałabym wiedzieć...
— Młynków, moje dziecko, leży stąd o jakie pół dnia drogi dobrymi końmi; jest, a raczej był to majątek piękny, co się zowie. W ostatnich czasach, w ciągu lat pięciu lub sześciu, zmieniło się tam kilku właścicieli — obecnie, jeżeli się nie mylę, jest w posiadaniu Szmula Blaufisza, znanego dobrze spekulanta. Blaufisz kupił ten folwark na licytacyi, mogę ci nawet opowiedzieć detalicznie, jak to było...
— Nie, ojczulku; cóż mnie obchodzić może