Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I zaciął konie, aby jak najprędzej dostać się do tego gwarnego zgromadzenia, które przypominało mu najpiękniejsze chwile młodości...
Dwaj chłopcy grali, jeden na skrzypkach, drugi na tamburynie takt wybijał, kilkanaście par kręciło się po dziedzińcu, na ganku przed domem zawieszono wieniec ze zboża.
— A tośmy dobrze trafili — szepnął Mateusz.
Skręciwszy zręcznie w bramę, wjechał na dziedziniec. Aż oczy mu się śmiały do tej wesołej gromadki żeńców; młode lata żywo stanęły mu w pamięci, boć i on niegdyś z sierpem na zagony chadzał, i on na dożynkach hasał w Pokornicy, w Zawalewie, w Borkach, kiedy jeszcze dwory znaczne tam były.
Gdyby mógł, zeskoczyłby z kozła, nie bacząc na swoje stare lata, zeskoczyłby i puścił się w tany, z pierwszą lepszą dziewuchą lub babą — ale służba wolność traci, zajechał tedy przed ganek i konie na miejscu, w dobrym kłusie zatrzymał, aż przysiadły.
Przyjazd gości chwilowo przerwał zabawę; gospodyni domu, Bolesław, panna Aniela, państwo Feliksowie pośpieszyli, aby przybyłych przywitać. Kilka dziewcząt wzięło się do znoszenia rzeczy, chłopak stajenny wdrapał się na kozieł, aby wskazać Mateuszowi, gdzie ma ulokować konie i bryczkę.
Muzyka ucichła, tańce ustały, robotnicy stali gromadkami i debatowali nad tem, kto to do pani