Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pan bronił mojej sprawy? czyżby ją pan znał?
— Broniłem, i czekam na zapłatę.
— Jakąż mam dać?
— Powiedz: „Bóg zapłać, stary przyjacielu,“ — będzie dość.
Wanda nadzwyczaj zaciekawiona, chciała się dopytywać, pragnęła dowiedzieć się czegoś, lecz panowie już się żegnali z regentem. Po ich odjeździe, sądziła, że może ojciec co powie, lecz regent nie miał usposobienia do rozmowy.
— Idź Wandziu spać — rzekł łagodnie i pocałował ją w czoło, — idź spać, kochane dziecko...
Dawno już nie był tak serdeczny dla córki. Został w ogrodzie sam, chodził po szerokiej alei lipowej, zadumany.
— Kto wie — myślał, — czy Salezy racyi nie ma? Kalasanty bo zawsze był narwany i szorstki. Każe zmuszać, używać energicznych środków... Jakież to środki u licha? Mam ją bić, czy w ciemnym pokoju zamykać, głodem morzyć? Także mi rada!
Powróciwszy do pokoju, przypomniał sobie, że ma w kieszeni list. Przeczytał go i położył na stole.